Sześć odcinków, trzy na plotach, trzy płaskie. Dokładniej, to 3x200m ppł i 3x300m. Czasy, które miałem wykręcić nie były jakoś nadzwyczaj mocne. Byłem przekonany, iż trening będzie lekki i przyjemny. Założę kolce, przebiegnę się luźnym rytmem i będzie po sprawie. Z pewnością, tak by to właśnie wyglądało, gdybym biegał wszystko w czasach... Co tu dużo pisać, wczoraj mnie poniosło praktycznie na wszystkich odcinkach. Biegałem jak spuszczony z łańcucha. Niestety (dla mnie) skończyło się to ciężkim nokautem. Kilkanaście minut wyjętych z życiorysu, kilkanaście minut agonii. W takich chwilach do głowy przychodzą bardzo dziwne myśli i pytania typu: Po co Ci to było? Nie lepiej siedzieć wygodnie w fotelu przeglądając facebooka? Kto choć raz przeżył ten stan, dokładnie wie o czym mówię, a raczej piszę. Zwątpienie przechodzi po chwili, wracamy do siebie i nie możemy doczekać się kolejnego treningu. Tak to właśnie działa. Dziwne, ale prawdziwe :)
Chociaż czasami jest ciężko, to jednak wizja startu na najważniejszej imprezie sezonu zawsze daje dużego kopa i mobilizuje do działania. Na mecie nie liczy się nic poza wynikiem. Widząc życiówkę zapominamy o tym jak ciężko było, cieszymy się chwilą...
400 albo sie to kocha albo sie z tego rezygnuje i nie ma miejsca na narzekanie ;) Biegaj w czasach bo to nie o to chodzi ^^
OdpowiedzUsuńZazwyczaj biegam wszystko w czasach, ale wczoraj to nie byłem ja, kompletnie nie czułem rytmu. Skończyło się tak jak opisałem to wyżej...
OdpowiedzUsuńZnam ten stan, choć na pewno biegam dużo, dużo wolniej ;)
OdpowiedzUsuńNajlepsza jest chwila, już po dojściu do siebie:) Głód biegania jeszcze bardziej wzrasta:)
Usuń